Byłam w jakimś lesie. Ubrana w czarną
długą suknię balową. Nie miałam na sobie żadnych butów.
Las
był ciemny, mroczny, taki straszny. Drzewa były bez liści. Gęsto rosnące. Na niebie
księżyc był w pełni.
Z
prawej strony usłyszałam pęknięcie gałęzi. Minęła chwila i znowu ten dźwięk. I
jeszcze raz. Coś się zbliżało. Nie wiedziałam co, dlatego zaczęłam biec.
Uciekałam przed czymś.
Zobaczyłam
coś. Po tej samej stronie skąd słyszałam trzask. Była to jakaś postać. Biegła
równo ze mną. Albo szybciej. Zbliżała się do mnie. Dostrzegłam czerwone oczy.
Przez
to, że nie patrzyłam pod nogi potknęłam się i upadłam. Rozglądałam się, ale
nigdzie nie było tej postaci. Zamiast niej z głębi wyłonił się wilk. Był
ogromny i czarny. Jego czerwone ślepa patrzyły się prosto w moje oczy. Warczał
i zbliżał się do mnie. Łapy kładł twardo na ziemi.
Ogarniona
strachem cofałam się, ale bestia szła na przód. Musiałam się zatrzymać, bo
natknęłam się na drzewo. Nie miałam możliwości ucieczki. Wilk zaczął
przygotowywać się do skoku. Zaczęłam krzyczeć na cały głos.